sobota, 28 marca 2015

Uzależnieni!


(…) Nie, nie dla wiedzy podróżujemy. Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć [...] Nie, nie żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość jak się zdaje, jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym. (…) 

No bo co innego mogłoby nas wyrwać z ciepłego, przytulnego, bezpiecznego gniazda? Czuliśmy się w nim dobrze, odwiedzali nas wspaniali przyjaciele, mieliśmy dobrych sąsiadów, niezwykle piękną okolicę, zarabialiśmy, gotowaliśmy dla siebie i innych, a jednak zdecydowaliśmy się je porzucić, zrezygnować z pracy i ruszyć w nieznane. I to ta ciekawość świata przewróciła nasze życie do góry nogami. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli powietrze, które wdychasz, widoki, które podziwiasz, jedzenie, które smakujesz, język, który słyszysz i uczucie jakiego doświadczasz nie jest dla Ciebie niczym znajomym, to jest właśnie prawdziwa podróż. I tego chcieliśmy. Poczuć nieznane. Ciekawość świata zwyciężyła. Rośnie ona z każdym kilometrem, każdym odkrytym nowym zaułkiem, każdym nowo poznanym smakiem. Uzależnia. Wciąga. Staje się naszym narkotykiem.

Chcesz się uzależnić? Kliknij TU

piątek, 27 marca 2015

wtorek, 24 marca 2015

Przedostatni przystanek ...

24 marca 2015 ,  Surattani, Tajlandia.

No dobra. Kamienie upchnięte w kieszeniach spodni. Co jeszcze? Wciąż waga wskazuje siedem kilogramów nadwagi. Może korzenie z Taman Negara? Po cholerę mi korzenie? Ale przecież wiozę je na prezent, będą mi potrzebne na urodziny brata. Myśli intensywnie kłębią mi się w głowie. Niczego już nie przerzucę do bagażu podręcznego, bo ten także jest grubo ponad stan. Może upchnę coś w bagażu Eweliny? Wiem! Statyw do aparatu. Zawsze to jakiś kilogram mniej. Szybko odpinam statyw i przypinam go do bagażu głównego mojej narzeczonej. Można było  to wszystko  zrobić zanim stanęliśmy w kolejce, teraz po wyjściu z niej, nie wiadomo czy zdążymy z odprawą? No ale 26 kilogramów też mi nie puszczą. Wyciągam z plecaka koc i zakładam go na szyję, a co, w końcu przy takiej klimatyzacji może być człowiekowi zimno. Kurwa, po co mi te korzenie? Może wyrzucę jakieś ciuchy? No ale ja nie mam prawie ciuchów. Jedne spodnie, które mam na sobie i … a jednak, mam jeszcze jedne w plecaku. Może się ich pozbędę? Odpinam od głównego plecaka, maleńki plecak z elektroniką. 23 kilo. Trudno, idę, albo mnie puszczą albo dopłacę, nie mam się czego pozbyć. Ponownie stajemy w kolejce do odprawy. Po kilku minutach kładziemy z Ewelą plecaki na taśmę podając swoje paszporty. Jeden 21 kg, drugi 23,5. Kobita zza kontuaru przygląda mi się z lekkim niesmakiem. Muszę wyglądać jak pajac. Dwa plecaki na sobie, koc na szyi, kamienie poupychane w kieszeniach.  Szkoda, że nie wcisnąłem  pod pachę korzeni, na pewno łatwiej byłoby mi przejść odprawę. Poszło! Bagaż główny nadany! Uff… Udało się! Kolejne okienko. Sprawdzanie biletów, pieczątka w paszporcie.
- Proszę zdjąć czapkę.
Zdjąłem. Nieumyte, poszarpane włosy i koc wokół szyi na pewno dodają mi polotu.
- Proszę umieścić dwa palce wskazujące na czytniku linii papilarnych.
Wnikliwe spojrzenie w twarz.
- next!
Teraz bagaż podręczny. Taśma już wsuwa moje toboły do machiny. Za sekundę prześwietlą mój bagaż. Jeszcze tylko pasek od spodni, zielone światło, pipczenie, STOP. Proszę otworzyć plecak. Strażniczka zagradza mi przejście. Ok, otwieram, w końcu nie mam tam żadnych narkotyków, niczego co nielegalne, a przynajmniej tak mi się wydaje.
- Nóż. Czy przewozi Pan nóż?
- Nóż? W podręcznym bagażu? Nie!
Pani z powrotem prześwietla moje toboły.
- Proszę otworzyć ten mniejszy plecaczek. 
Wysypuję zawartość plecaczka odpiętego od głównego plecaka. Wysypują się kable, przejściówki, przedłużacz, adaptery, banki pamięci i… nóż. Wspaniały duży, szwajcarski scyzoryk, który dostałem od Gugi. O nie. Przez chwilę nieuwagi straciłem prezent, otwieracz do butelek, puszek, śrubokręt i nóż zarazem!

Dobrze, że to nasz przed ostatni lot, bo z każdym kolejnym mamy coraz większe problemy na lotnisku. Nasze plecaki nie tylko nie przyjmują już większej ilości gratów upychanych na chamca do środka, ale z początkowych 12 kilogramów zrobiło się 28, nie licząc podręcznego. Całe szczęście, że w ostatnim locie do Polski możemy przewieźć 30 kilogramów w bagażu głównym i 10 w podręcznym.  

Lot z Malezji do Tajlandii trwał zaledwie 45 minut. Maleńkie lotnisko w Surat Thani pozwoliło nam szybko uporać się z formalnościami. Paszport. Skanowanie palców. Zdjęcie oczu. Pieczątka. Bramka. Fruuu… Ulica. 42 stopnie. Upał przy którym nasze koszulki dość szybko przyklejają nam się do ciała. Nie ma co narzekać, czas na obiad. Zostawiamy swoje plecaki w biurze, w którym wykupiliśmy  nocną łódź z Surat Thani na wyspę Koh Tao i ruszamy na podbój miasta. Jak to mamy w zwyczaju, wybieramy uliczną kuchnię na pobliskim targowisku. Ryż z wieprzowiną w sosie z zielonego chili, lokalne zioła, rosołek, pychotka. Popijamy lodowatą kawą i czujemy się wyjątkowo dobrze.  Ukoronowaniem naszego szczęścia okazała się być kawiarnia Swensens,  w której chwilę później  z błogim uśmiechem na ustach zajadaliśmy się lodami, maczanymi w czekoladzie owocami i tortem Brownie. A wszystko za 33 zł. Ale burżujstwo … ha ha ha… Hip hip hura. Dajemy nura! 

piątek, 20 marca 2015

Chcieć to móc



„Ojciec i syn w starożytnym Egipcie szykowali się do długiej podróży. Zapakowali swoje tobołki na osła i wyruszyli w drogę. Nie uszli daleko, kiedy nadeszła grupa młodych mężczyzn, którzy skrytykowali syna, za to że pozwala swojemu ojcu iść. Więc syn posadził ojca na osła i poszli dalej. Niedługo potem spotkali następną grupę, która skrytykowała ojca, że on nie pozwala swojemu synowi jechać razem ze sobą na ośle, oszczędzając osła. Więc syn usiadł razem z ojcem na ośle i pojechali dalej. Kilka godzin później spotkali kolejną grupę ludzi, którzy skrytykowali ich za to, że męczą osła w taki upał. W rezultacie ojciec i syn wzięli osła, związali go, przewrócili do góry nogami i ponieśli między sobą. Wkrótce doszli do rzeki ze starym, chybotliwym mostem. W momencie, gdy doszli do połowy mostu, most załamał się i cała trójka wpadła do wody. Ojciec i syn dopłynęli do brzegu i uratowali się. Związany osioł utonął. Morał z tej historii brzmi: Jeżeli próbujesz zadowolić wszystkich, stracisz swojego osła. Czasem musisz pogonić antagonistów i kierować się własną mądrością.” Wiele osób próbowało nas od czegoś odwieźć, przekonać, że nie warto, że może gdzie indziej, że w innym terminie, a po co tam, że źle, że nie tędy, że nie można, że za drogo albo zbyt niebezpiecznie! Nasza wędrówka powoli dobiega końca, jesteśmy na ostatniej prostej i teraz już wiemy, że gdybyśmy posłuchali naszych "doradców" wiele wspaniałych widoków, chwil, spotkań, uśmiechów, smaków, dźwięków nigdy nie byłoby częścią naszego życia. Jesteśmy bogatsi o te wrażenia i jesteśmy z tego dumni. Bagaż doświadczeń jaki niesiemy dzięki naszej przekorności, naszemu uporowi, dzięki pójściu pod prąd jest teraz niewyobrażalnie wielki. I jest nasz. I nikt nam tego nie odbierze. Każdego dnia staramy się zrobić krok więcej, podnieść naszą osobistą poprzeczkę doświadczania świata choćby o milimetr. Kochamy to w sobie i wiemy, że ta cecha czyni nasze życie szczęśliwszym :) Chciałem Wam dziś napisać o niezwykłych widokach Cameron Highland, o uroczystej kolacji zjedzonej wraz z malijską rodziną, o naszym szczęściu jaki nam dziś towarzyszyło, ale wciąż w głowie kłębią się myśli dotyczące motywacji, asertywności, determinacji. Próbuję skupić się na opisie dzisiejszego dnia a przyłapuję się na tym, że wciąż rozmyślam, jak bardzo różne są nasze doświadczenia od tego co "przepowiadano" nam jeszcze w Polsce, jak cudownie jesteśmy zaskakiwani, jak fantastycznie prowadzi nas los, gdy niczego od niego nie oczekujemy i jak bardzo bezinteresownych ludzi napotykamy na swojej drodze. Myślę, że jest to kwestią nastawienia i braku oczekiwań. A skoro tym mowa to nie będę się zmuszał do opisu dzisiejszych przygód, tylko zostawię Was z fragmentem " Żyj z pasją " Figarskiej, bo akurat to idealnie pasuje do moich dzisiejszych wieczornych rozmyślań wśród wzgórz Cameron Highland: 

"Przyglądając się uważnie Naturze, z pewnością zauważysz, że nie pozostawia ona miejsca na przypadki i pomyłki. Absolutnie wszystko dzieje się według doskonałego planu, który ludzki umysł jednak nie zawsze jest w stanie ogarnąć. 

Twoje życie również nie jest przypadkiem, tylko znakomitą realizacją uniwersalnych zamierzeń. 

Cokolwiek się w nim zdarza, jest dla Ciebie, dla Twojego osobistego rozwoju dobre, mimo że nie zawsze jest przyjemne, a czasami boli. 

Zmieniając punkt widzenia na życie, automatycznie zmieniasz własną rzeczywistość. Przestajesz być jej ofiarą, stajesz się twórcą swojego świata. Kreuj więc życie pełne najwspanialszych uczuć, radosne, witalne, ciekawe i intensywne. Podejmuj śmiałe wyzwania, pasjonujące zajęcia. Miej odwagę spełniać swoje marzenia i służyć ludziom ofiarując im wszystko, co masz najlepsze. 

Świadome życie może być Twoim udziałem. 

Sam decydujesz, co wybierasz; nienawiść czy przebaczenie, lęk czy miłość, złość czy zrozumienie. 

Dopóki nie uświadomisz sobie, co naprawdę kieruje Tobą, Twoimi decyzjami, zachowaniami, jesteś bezradny jak dziecko we mgłę. 

„Przypadki” kontrolują Twoje życie. 

Z chwilą gdy to zrobisz, Ty zaczynasz kontrolować Życie. 

Rządzą Tobą nieuświadomione przekonania, ale kiedy je odkryjesz, sam zaczynasz nimi kierować. 

Życie może być radosną i ekscytującą przygodą. Może być soczyste, smakowite, interesujące i wspaniale. Stanie się to w momencie, kiedy zaakceptujesz swoją wyjątkowość, niepowtarzalność ducha, ciała i umysłu, swoich pragnień, marzeń i osiągnięć. 

Skoro -jak każdy człowiek -jesteś unikalny, Twoja wartość nie weryfikuje się przez rywalizację czy porównanie z kimkolwiek. Postanów słuchać głosu własnego serca, pielęgnować i kochać siebie jako niepowtarzalny przejaw życia, którym jesteś. 

Kochaj życie! Możesz porzucić ograniczające myślenie i rozwinąć w sobie zdolność patrzenia na wszystko z innej niż dotychczasowa perspektywy. 

Dbaj o pozytywne nastawienie 

Aby zmienić wszystko, po prostu zmień swoją postawę. 

Od razu zmobilizuję Cię do refleksji pytaniami. 

Jak sądzisz, dlaczego niektórzy ludzie, niezależnie od tego, co ich w życiu spotyka – czy wiatr wieje im w oczy, czy też świeci słońce – są z natury pogodni, a inni nie potrafią cieszyć się mimo wszystkich łask, którymi los ich obdarza? 

Czy za nasz nastrój odpowiedzialne są geny? 

A może można coś zrobić, aby zmienić ten stan rzeczy? 

Może można przestać być ciągłym pesymistą, marudą, krytykiem i ujrzeć jasną stronę tego świata, niosącą radość i pragnienie życia? 

O tym, kim jesteś, decyduje świadomość 

Jaki jest obraz świata widziany oczyma malkontenta i człowieka małej wiary? 

Świadomość biedy, niedostatku i wszelkiego ubóstwa. 

Dzieje się tak, ponieważ uwaga marudy skoncentrowana jest na tym, czego mu brak, na tym, czego nie ma, a nie na tym, co posiada i chce posiadać. To, co dostrzegasz i czemu nadajesz wartość, zależy tylko od Ciebie. 

Tymczasem to, na czym skupiasz uwagę, zdecydowanie wzmacniasz, powodujesz wzrost tego. Dlatego jeżeli jako obiekt swoich dominujących myśli wybierasz niedostatek, to jednocześnie całą swoją energię przeznaczasz na jego powiększanie. Jeżeli narzekasz, że nie masz pieniędzy, to w Twoim umyśle nie ma już przestrzeni na zastanowienie się, skąd je wziąć. Będziesz miał ich coraz mniej. 

Dlaczego? To proste. 

Myśląc czy mówiąc o braku pieniędzy, umacniasz ten stan swoją energią. 

Jeżeli w tej samej sytuacji zaczniesz zadawać sobie pytanie: „Jak mogę zdobyć potrzebne pieniądze?”, Twój umysł automatycznie nakieruje się na poszukiwanie rozwiązań i prędzej czy później pieniądze pojawią się w Twoim życiu. 

Dlaczego powinieneś zmienić swoje nastawienie? 

Śmiało mogę powiedzieć, że nie masz wielkiego wyboru. Musisz to zrobić, aby przetrwać, aby sprostać codziennym wymaganiom, dać sobie radę, iść ramię w ramię z gwałtownie rozwijającą się cywilizacją i techniką. Ucieczka od stresów, wycofywanie się w cień to tylko chwilowe sposoby, które w efekcie i tak prowadzą donikąd. Nie uciekniesz od samego siebie. Wszystkie Twoje lęki i tak mieszkają w Tobie, a nie w świecie zewnętrznym. Wszystkie potrzebne moce, zdolności, umiejętności również ukryły się w Tobie. Pamiętaj: wszystko, czego potrzebujesz, masz w sobie już teraz! Jak się do tego dostać? Oto zadanie, które będziesz teraz rozwiązywać. 

Ćwiczenie 

Zastanów się, ile życiowych przyjemności umyka Ci każdego dnia z powodu Twojego pesymistycznego nastawienia i negatywnej postawy? Kogoś skrytykowałeś, skoncentrowałeś się na ciemnej stronie wydarzenia, a nie dostrzegłeś słonecznej, z góry martwiłeś się o rezultat egzaminu, zanim jeszcze go napisałeś. Czy poczułeś się wówczas lepiej? 

Czy nie porzuciłeś swoich marzeń, zanim spróbowałeś je spełnić? Odpowiedz sobie bardzo uczciwie: Ile straciłeś tak się zachowując? 

Te chwile z Twojej przeszłości przeminęły bezpowrotnie, ale na szczęście masz jeszcze wiele lat życia przed sobą i tę resztę postanów spędzić nadzwyczajnie, bajecznie kolorowo, soczyście, ogniście, fantastycznie i interesująco, z poczuciem ogromnego spełnienia. 

Urok świadomych wyborów 

Każdy człowiek przychodząc na świat otrzymał w darze od Natury absolutnie wszystko, co jest niezbędne do istnienia na Ziemi. Dysponujesz całym arsenałem możliwości swojego wspaniałego serca i umysłu. Potrafisz tworzyć mentalne obrazy i nikt inny tylko Ty decydujesz o ich treści. Przywilej wyboru tego, co gości w Twoim umyśle, należy do Ciebie. 

Każdy dzień wypełniony jest mnóstwem zdarzeń toczącego się życia. Zdarzenia same w sobie są beznamiętne. Nie są ani dobre, ani złe, po prostu są. To Ty, myślący i kochający człowiek, nadajesz im sens. Ty uznajesz je za tragedię bądź szczęście. Oceniasz, patrząc przez pryzmat swoich dotychczasowych doświadczeń, uwarunkowań, ograniczeń i oczekiwań i sam decydujesz, co dla Ciebie znaczą. 

Z pewnością niejeden raz widziałeś ludzi całkiem różnie reagujących na ten sam fakt, np. wiadomość o poczęciu nowego życia. Jedni są bezgranicznie szczęśliwi, dla innych to powód do czarnej rozpaczy. Reakcja, czyli uczucia i zachowanie człowieka, zależą od jego nastawienia, a to jest już kwestią świadomego wyboru. 

Nikt nigdy nie uczył nas istoty świadomego życia. 

W szkole i na studiach wymagano od nas zapamiętywania tysięcy bardziej lub mniej potrzebnych informacji, ale nie uczono życia. 

Jak widzieć świat pięknym? 

Jak wybierać to, co rzeczywiście pragniemy przeżywać? Co zrobić, aby nieprzerwanym strumieniem płynęło do nas wszelkie dobro? Od czasu, kiedy osiągnęłam mistrzostwo emocjonalne, z łatwością panuję nad uczuciami i w konsekwencji nad całym życiem. Teraz to ja tworzę swoją rzeczywistość i nie zgadzam się, aby negatywne stany rujnowały moje plany i nie dopuszczały do zamierzonych osiągnięć. 

Żal, lęk, niechęć, złość, niszczą życie każdego człowieka. Hamują naturalny przepływ energii. Trzymają na uwięzi tak potężne moce jak radość, miłość, pasja, wdzięczność czy ciekawość świata. Są wibracjami przynoszącymi ewidentne szkody, manifestujące się różnymi dolegliwościami, chorobami i porażkami. W takich momentach rodzi się pytanie: 

Czy warto? 

Czy warto płacić tak ogromną cenę za negatywną interpretację danej sytuacji? Pamiętaj! Zdarzenie po prostu jest; to Ty nadajesz mu znaczenie. Sam decydujesz, czy to, co Cię spotyka, jest dla Ciebie białe czy czarne. Zamiast ubolewać nad sobą, poddawać się, zadaj sobie pytania: 

I Czego ma mnie nauczyć to, co mnie spotkało? I Jaką korzyść dla własnego rozwoju mogę wynieść z tej lekcji? | Co mam w sobie zmienić, aby już nigdy więcej w życiu nie spotkała mnie taka sytuacja? 

Wyzwania 

Zacznij od postanowienia, że cokolwiek Cię spotyka, będziesz w tym widział wyzwanie, aby sięgnąć po swój najwyższy potencjał; że potraktujesz owo zdarzenie jak lekcję, aby wznieść się na inne poziomy; że będzie to motywacja do zmiany. Wszystko w przyrodzie ulega zmianom. 

Woda w górskim potoku jest czysta, świeża i krystaliczna tylko wtedy, kiedy płynie. Spróbuj nabrać ją do naczynia i pozostawić przez kilka dni bez ruchu. Co się z nią stanie? 

Zmętnieje, zbutwieje, będzie miała nieprzyjemny zapach. 

Podobnie dzieje się z osobowością człowieka. 

Jeżeli nieustająco rozwijasz się – kwitniesz, możesz coraz więcej, masz przyrost siły, energii, zadowolenia, wiary w siebie, wyglądasz promiennie. 

Jeżeli staniesz w miejscu albo zaczniesz się nad sobą użalać, obwiniać świat za swoje porażki, wtedy stajesz się stęchły i mętny. Ilekroć spotyka Cię więc coś, co nie jest po Twojej myśli, potraktuj to jak inspirujące wyzwanie. 

Może chciałbyś w tym miejscu zaprotestować i powiedzieć: No tak, ale jak mam traktować z radością fakt, że straciłem pracę? Dla osoby o chwiejnych emocjach i dużym egzystencjalnym lęku utrata pracy może być wręcz powodem dokonania próby samobójczej. 

Dla innego człowieka może to być powód do depresji, ktoś inny zacznie nadużywać alkoholu i uzależni się od niego, jeszcze inna osoba bardzo przeżyje ten fakt i popadnie w nerwicę. Ktoś inny, aby odreagować sytuację, po prostu pójdzie zabawić się na dyskotekę. Ale z pewnością znajdzie się też wiele osób, które postanowią podnieść swoje kwalifikacje, ukończą nowe kursy, złożą swoje oferty w wielu firmach i znajdą nową pracę o wiele lepszą, wyżej płatną i ciekawszą. 

Dlaczego? Ponieważ potraktowały to zdarzenie jako motywację i zrobiły wszystko, aby wygrać, zamiast użalać się i twierdzić, że bezrobocie w naszym kraju jest coraz większe. 

Kiedyś usłyszałam obiekcję: Jak można traktować chorobę jako wyzwanie? Przecież to nienormalne. Ja twierdzę jednak, że jest to doskonała sytuacja, aby przezwyciężyć własną niemoc, ograniczenia, stereotypy i wznieść się na zdecydowanie wyższy poziom myślenia, działania, ustanowić nowe życiowe wartości i po prostu przeskoczyć samego siebie. 

Jestem głęboko przekonana, że po przeczytaniu rozdziału Pokonaj swoją chorobę czy wysłuchaniu nagrania pt. Zwyciężyć chorobę będziesz myślał już inaczej, zaczniesz doceniać własne możliwości i to, kim tak naprawdę jesteś. 

Niewidoczne ograniczenia 

Każde zdarzenie, każdą sytuację widzisz poprzez istniejące w Twojej głowie przekonania i doświadczenia. To tak, jakbyś założył na swój nos różowe, niebieskie, brązowe, szare albo czarne okulary. Te kolorowe szkła filtrują obrazy, które widzisz, i dlatego Twój świat jest albo piękny i różowy, albo szary i zły. Przekonania, czyli tzw. „prawdy”, zostały Ci zaszczepione bardzo dawno temu, kiedy byłeś małym dzieckiem i sam jeszcze nie oceniałeś świata. 

W większości robili to za Ciebie dorośli. Oni uczyli, co jest dobre, a co złe, czym jest rzeczywistość, a czym nie jest. Określali, co jest dla Ciebie możliwe, a co nie. Włożono Ci na nos okulary w określonym kolorze i być może nosisz je do dziś. Większość ludzi, kiedy dorasta, nawet nie wie, że może zmienić te poglądy. 

Opowiem Ci teraz o pewnym eksperymencie. 

Wyobraź sobie wielkie akwarium pełne wody. Akwarium podzielone jest szybą na dwie części. W jednej części pływa szczupak – ryba żarłoczna, a w drugiej części – małe rybki, które zwykle stanowią dla niego pokarm. Kiedy szczupak widzi rybki, rozpędza się chcąc je zaatakować i… uderza łbem w szybę, zakręca, zawraca, znowu się rozpędza i… ponownie uderza w szybę. Po kilkunastu razach szczupak nauczył się, że istnieje jakaś niewidzialna przeszkoda, która blokuje mu dostęp do pokarmu. 

Jednak jego instynkt nadal kazał mu atakować, więc szczupak rozpędzał się… i tuż przed szybą skręcał. Po pewnym czasie z akwarium usunięto szybę. Wszyscy byli ciekawi, jak zachowa się szczupak, a on nabierał prędkości i w dalszym ciągu zakręcał w tym samym miejscu. Wierzył bowiem, że nadal istnieje niewidzialna przeszkoda. 

Jak sądzisz, ile wyimaginowanych szyb masz wokół siebie? 

Ile ograniczających Cię przekonań każdego dnia hamuje Twoje rzeczywiste możliwości? Jak mógłbyś żyć, gdyby nie Twoje przekonanie, że nie można, że nie da się czegoś zrobić? Jak czułbyś się, gdybyś więcej mógł, bardziej odważnie marzył i działał z większym przekonaniem, że potrafisz? 

Kim stałbyś się wówczas? Może warto byłoby to sprawdzić? 

„Coś”, co nas odróżnia 

Powróćmy teraz do kwestii prawdy. Przekonania dotyczące szczęścia, radosnego życia, łatwego dostępu do wszelkich atrakcji tego świata są jak szkła w okularach. Mogą być różowe, zielone albo czarne, mogą mieć kolor, jaki tylko zechcesz. Jeżeli nauczono cię, że na wszystko trzeba ciężko pracować, że bogaci to złodzieje, a porządny człowiek jest skromny i pokorny, pieniądze są brudne, trzeba oszczędzać na czarną godzinę itd. – to Twoja świadomość koncentruje się na biedzie. Nawet jeśli dostrzeżesz kątem oka piękne rzeczy, cenne przedmioty, natychmiast podświadomość podpowie Ci: „To nie dla takich jak ty”, „Nie dla psa kiełbasa”, „Nie stać Cię na to, bo nie jesteś dość bogaty”. 

Wierzysz w to i to jest Twoja prawda, ale są też ludzie, którzy odważnie marzą i realizują swoje wielkie cele. Czym różnią się od pozostałych? Otóż pokonali ograniczenia i sprawdzili, że wokół nie ma żadnych szyb. Ich świat, niby ten sam, jest zupełnie inny. Ich świadomość to świadomość prosperująca, przekonana o dostatku, dostępności dóbr, możliwości wszystkiego. I to też jest prawda. Każdy z nas bardziej lub mniej świadomie wybiera własną rzeczywistość, wierzy w nią i dostrzega w otaczającym świecie tylko to, co potwierdza jego rację. 

To tak jak ze szklanką do połowy napełnioną wodą. Optymista powie, że ma jeszcze pół szklanki wody, a pesymista, że zostało mu już tylko pół szklanki wody. Niby ten sam fakt, a jak różnie zostaje zinterpretowany. Zauważ, jak zupełnie inne uczucia towarzyszą tym ocenom. Raz jest radość, a raz smutek. Musisz pamiętać, że to właśnie uczucia są motywacją do wszelkich działań. To, co pozytywne, ma wyższą wibrację energii, dodaje sił, nadziei, ułatwia dostęp do wszelkich możliwości, tych na zewnątrz i tych posiadanych w sobie. Ludzie optymistyczni i radośni są zawsze otoczeni przyjaciółmi i życzliwością. Przyciągają jak magnes wszystko, czego potrzebują. Tak też działa świadomość prosperująca. Wierzenia, uczucia, myśli o dobrobycie przyciągają wszelkie dobro materialne i duchowe. Postanów żyć inaczej, postanów pokonać dywersyjne przekonania i korzystaj ze wszystkich cudów tego świata bez granic!"

niedziela, 15 marca 2015

Zagubieni. Sezon pierwszy.



15 marca 2015, Long Beach, Perhentian Island, Malezja.

Od trzech dni jesteśmy na Kecil. To maleńka wyspa położona na północnym wschodzie Malezji. Jest jedną z dwóch wysp Perhentian. Tą mniejszą, skromniejszą, bardziej backpackerską. Wyczytaliśmy, że w tej części Oceanu Spokojnego są najczystsze wody świata. I rzeczywiście nurkując wśród raf koralowych odnieśliśmy takie wrażenie. Widoczność jest oszałamiająca. Byliśmy już na wyspach Tajlandii położonych na Oceanie Indyjskim i zdecydowanie woda była mniej przyjemna. Był taki okres w moim życiu, w którym namiętnie oddawałem się malarstwu. Poświęcałem temu cały wolny czas, była to wówczas moja największa pasja i sposób na życie. Marzenia o byciu artystą malarzem gdzieś się rozpierzchły w między czasie, niemniej do dziś pozostała mi ( z czego nawiasem mówiąc jestem bardzo dumny ) niezliczona ilość barw w głowie, którymi nazywam widzianą rzeczywistość. Wyobraźcie sobie teraz lagunę, która oprócz filmowego błękitu kryje w sobie wszystkie możliwe odcienie zieleni, cyjanu, kobaltu, lapis-lazuli, szafiru czy grynszpanu. A pośrodku zatoczki przycumowana jedna łódź. Nasza. Czuliśmy się jak bohaterowie hollywoodzkiej mega produkcji, w której ja wcielałem się w postać przystojnego Christophera Atkinsa a Guga promieniowała krystalicznie białym uśmiechem Brooke Shields. Nasza rajska wyspa, z położoną z boku osamotnioną, dziką, bezludną plażą. Wystarczyło popłynąć z Long Beach kilkanaście minut by poczuć się rozbitkiem. Nasz piętnastoletni sternik o idealnie hebanowej skórze, bystrym spojrzeniu i wyraziście rysującymi się mięśniami brzucha oddalił się nieznacznie by nie przeszkadzać nam w obcowaniu z naturą, tak martwą jak i ożywioną. Wyposażeni w maski i płetwy do nurkowania mogliśmy podziwiać podwodny świat rozkoszując się widokiem far koralowych tak rozległych, tak kolorowych, tak różnorodnych, iż cały mój trud opisania tego cudu natury to …daremny trud. Tego dnia opłynęliśmy kilka plaż, nurkując podążaliśmy za ławicami tysięcy kolorowych rybek, wpływaliśmy w nie, ścigaliśmy się z nimi, a te jakby świadome naszych poczynań gwałtownie skręcały, zawracały, wpływały w głębiny albo płynęły pod samą powierzchnią morza. Bawiły się z nami dając nam szansę uczestnictwa w ich podwodnych harcach. Guga, która dotychczas bała się ryb, przełamała strach i bez oporu podglądała wyczyny tych wyśmienitych pływaków. Mieliśmy okazję płynąć razem z żółwiem gigantem, który nic sobie nie robił z naszej obecności. Mogliśmy poczuć adrenalinę i dreszcz emocji pływając między rekinami. Tych kilka godzin nurkowania w krystalicznie czystej wodzie przeniosło nas w świat doskonały, w podwodną magiczną krainę, tak bajecznie kolorową, fantazyjną, o kształtach, formie, fakturze tak unikatowej, że świadomość coraz większej degradacji tego pięknego naturalnego środowiska rodzi w nas bunt i zasmuca zarazem. Kiedy siedzi się wygodnie w fotelu a w wiadomościach donoszą o kolejnym wycieku ropy do oceanu nie uderza cię to tak mocno jak wówczas gdy widzisz ten cudowny świat i możesz go dotknąć, poczuć, posmakować. W naszej podróży cały czas towarzyszy nam ta dwubiegunowość, to rozdarcie pomiędzy zachwytem a odrazą. Wciąż balansujemy na cienkiej granicy i wciąż zastanawiamy się, czy może istnieć świat tak doskonały jak widoki, które tu zastajemy, bez góry śmieci walających się za zakrętem, za tylną bramą, za największym głazem plaży? 

W pierwszy dzień pobytu tutaj wybraliśmy się na położoną po drugiej stronie wyspy plażę. Po niedługiej kąpieli w Pacyfiku postanowiliśmy sprawdzić co kryje na swoim końcu tajemnicza wybrukowana ścieżka biegnąca wzdłuż plaży. Idąc nią, z lewej strony mieliśmy ostro wznoszący się i gęsto porośnięty tropikalną roślinnością stok , z prawej wody oceanu. Pokonując kolejny metr doszliśmy do wniosku, że ścieżka ta może prowadzić dookoła całej wyspy. W ten sposób dotarlibyśmy do Long Beach nie przecinając wyspy w poprzek a idąc cały czas jej wybrzeżem. Zapowiadał się całkiem przyjemny, łatwy spacerek. Dochodziła godzina piętnasta. Miałem na sobie jedynie kąpielówki. Wybrukowana dróżka nie była dla bosych stóp żadnym wyzwaniem. Do czasu. Żadne z nas nie przypuszczało, że droga ta zaprowadzi nas w sam środek dżungli, w której prawie zastanie nas noc. A noc w czarnej, nieprzejednanej, pełnej robactwa, różnorodnych zwierząt ,bez ubrań, wody, pożywienia i latarki nie była naszym wymarzonym sposobem letniego wypoczynku. Jako pierwsze zaczęło doskwierać nam pragnienie. Byliśmy już dość daleko od jakichkolwiek zabudowań, ale będąc przekonanym, że droga doprowadzi nas do jakiejkolwiek cywilizacji parliśmy dzielnie naprzód. Widoki zapierały dech w piersiach. Z lewej strony coraz bardziej egzotyczna roślinność z prawej coraz bardziej niedostępny ocean. Po godzinie marszu napotykamy niewielką plażę, łagodne zejście i kilka drewnianych domków położonych dookoła. W recepcji dowiadujemy się, że droga rzeczywiście prowadzi dookoła wyspy, więc zakupujemy butelkę wody mineralnej za 4 zł i ruszamy przed siebie. Wciąż czując bruk pod gołymi stopami czuliśmy się bezpiecznie i bez cienia strachu czy wątpliwości parliśmy do przodu. Odgłosy dzikich zwierząt, koncerty cykad, świerszczy, żab i ptaków dobiegały z lewej, z prawej olbrzymie fale rozbijały się o skalisty brzeg. Nagle ścieżka ucina się. Droga zawalona jest wielkimi głazami. Dochodzimy do wniosku, że musi to być pozostałość po mającym tu miejsce kilka lat temu tsunami i że z całą pewnością droga wiedzie dalej. Musimy tylko pokonać przeszkodę. Na prawo zejście do brzegu jest zbyt niebezpieczne. Postanawiamy ruszyć lasem, wspinając się po stromej górze i próbując dużym łukiem obejść wyrastające nam przed nosem głazy. Metr za metrem, Guga w japonkach i ja na boso, posuwaliśmy się w górę, ostrożnie omijając ostre kamienie czy egzotyczną roślinność o kolczastych łodygach. Jeszcze tylko to jedno wzniesienie i na pewno dobrniemy do ścieżki, przekonywałem Gugę i samego siebie. Jeszcze tylko to jedno podejście, powalone drzewo, ten jeden zakręt. Zgubiliśmy się! Nie ma wyjścia, próbujemy iść dalej dołem, po kamieniach, wzdłuż linii brzegowej. Zejście w dół jest stosunkowo łatwe, ale przeskakiwanie z głazu na głaz już takie nie jest. Po kilku mozolnych minutach podczas których pokonaliśmy zaledwie parę metrów orientujemy się, że zapada zmrok. Całkowita ciemność po zachodzie słońca zapada w ciągu kilku chwil, więc mamy naprawdę niewiele czasu by odnaleźć drogę. Desperacko, w pośpiechu znów próbujemy przedrzeć się przez gęstwinę, mając nadzieję, że u szczytu wzniesienia dojrzymy jakiekolwiek rozwiązanie naszego coraz gorszego położenia. Każde rozwiązanie wydaje nam się beznadziejne. Na domiar złego szalenie stromy stok porośnięty jest czymś w rodzaju agawy, rośliny o długich ostrych, kolcowatych liściach. Nie da się jej złapać w razie czego a przechodząc obok rani nogi i wbija się kolcami w skórę. Tak mijają cenne minuty. Im wyżej udaje nam się wspiąć, tym wyższa okazuje się być góra, na szczyt której chcemy się dostać. Podejmujemy decyzję o powrocie do położonej kilka kilometrów wcześniej rybackiej wioski. Nie mamy wyjścia. Nie wiemy czy odnajdziemy drogę do Long Beach i czy w ogóle ona istnieje. Nie wiemy nawet jak daleko mamy do hostelu i czy zdążymy do niego przed zapadnięciem całkowitej ciemności. Już nie bacząc na poranione stopy, prawie biegiem kierujemy się w stronę wioski, żywiąc głęboką nadzieję, że tam znajdziemy wodną taksówkę i rybaka, który o zmierzchu zdecyduje się nas zabrać. Nie schodzimy już w stronę morza. Górą próbujemy pokonać kolejne metry. Z każdym krokiem robi się coraz ciemniej. Przestaję liczyć ilość ukąszeń komarów. Ból przestaje istnieć. Liczy się tylko powrót do wioski przed nocą. Gdy w oddali dostrzegamy meczet i pierwsze światła domostw robi się już prawie czarno. Dochodzimy do plaży. Rybak z wyraźnym zdziwieniem na twarzy obserwuje nas z ganku swojej chatki. Zapewne z takim samym zdziwieniem obserwował nas jak prawie nadzy, na boso maszerowaliśmy kilka godzin wcześniej w przeciwnym kierunku. Pytamy o transport na Long Beach. Śmiejąc się pyta, czy zgubiliśmy drogę? A więc jest droga ! Wyjaśnia nam, że po przejściu przez wyspę tsunami, tubylcy wytoczyli nowy szlak i biegnie on teraz wzdłuż znajdującej się na szczycie linii wysokiego napięcia. Patrzymy w górę. Słup z kablami dumnie stoi wyprostowany wskazując kierunek szalonym podróżnikom. Nikt nie wpadł na pomysł, by przy rozstaju dróg umieścić tabliczkę z napisem "tędy" albo chociaż strzałkę, by osoby takie jak my ni musiały błądzić w poszukiwaniu właściwej drogi. Za dwadzieścia złotych, piętnaście minut później byliśmy już na Long Beach. Obserwując trasę jaką z olbrzymią prędkością pokonaliśmy łodzią byliśmy już pewni, że tego wieczoru nie dotarlibyśmy drogą lądową do naszej plaży. Decyzja o powrocie była słuszna. Tego samego dnia mieliśmy jeszcze jedną przygodę, która na chwilę zmroziła nam krew w żyłach. Robiąc sobie zdjęcia około trzynastej, na Long Beach wynalazłem wspaniale wyglądające skupisko skał i uderzających w nie fal. I mówię do Gugi: "Kochanie ja sobie tu usiądę a Ty mi zrób piękne zdjęcie". No i wdrapałem się na górę, usiadłem pomiędzy skałami i pozuję. Fale uderzały poniżej więc wszystko było w porządku, aż nagle poczułem na ciele ogłuszającą i powalającą mnie masę spienionej wody, która nie tylko zwaliła mnie z nóg ale sprawiła, że miotałem się bezwładnie w tym leju. W pierwszym odruchu próbowałem się czegoś złapać ale siła fali była za duża a ściany skał zbyt gładkie. Więc tylko zdążyłem wystawić dłonie przed siebie by nie uderzyć z impetem w pojawiającą się nagle przede mną skałę. Uf, głowa ocalona. Ale nagle czuję jak cofająca się fala zabiera mnie ze sobą, więc powtarzam mój ślizg pomiędzy skałami ale w przeciwnym kierunku. I gdy cała woda cofnęła się całkowicie jakoś udało mi się wstać i wskoczyć na wyższe "piętro". Musiało to wyglądać przerażająco, bo wzroku Gugi stojącej kilka metrów ode mnie z aparatem w ręku nie zapomnę nigdy. Zdjęcia nie mam. Mam za to całe kości i mega wspomnienie. Dziś jest trzeci dzień naszego pobytu na tej urokliwiej wyspie. Jutro o ósmej rano wypływamy na południe by dotrzeć do liczącej 130 milionów lat, dziewiczej, prastarej dżungli. Jest to najstarsza tropikalna dżungla świata. Chcemy tam spędzić dwie doby, odcięci od cywilizacji, Internetu, prądu, walcząc z własnymi słabościami i lękami. Otoczeni endemiczną roślinnością, dzikimi zwierzętami, będziemy wsłuchiwać się w odgłosy dżungli. Lecimy. Pa! Pa!